
7.08.2018
Właśnie przeczytałam w najnowszym magazynie Coaching świetny raport o wpływie dobrego humoru na nasze życie. To zainspirowało mnie do własnych przemyśleń i wspomnień, które pokazują mi jak duży wpływ na moje decyzje i wybory miał i ma nadal fakt, że uwielbiam się śmiać.
Odkąd pamiętam uwielbiałam żarty, dowcipy, kawały, rozmowy pełne śmiechu do łez. Nie sądzę, abym była jakąś indywidualną jednostką, bo jestem pewna, że każdy z nas lubi się śmiać. Moją tezę opieram na fakcie, że odkąd sięgam pamięcią miałam to szczęście trafiać na ludzi pełnych dobrego humoru.
Żyjemy w świecie pełnym zadań, terminów, pośpiechu i wartości materialnych. Jest to często świat, w którym na co dzień nam brakuje dwóch rzeczy: czasu i pieniędzy. W rezultacie jesteśmy naburmuszeni, zmęczeni i ….. smutni. Wszystko bierzemy poważnie, nie uśmiechamy się do siebie, …ba, nawet nie mówimy sobie dzień dobry albo cześć, gdy widzimy kogoś znajomego (czy to w pracy czy w sklepie).
Ja na taki świat się nie zgadzam! Dobry humor, życzliwość, uprzejmość, uśmiech to są lekarstwa na wszelkie bolączki. A najlepsze jest to, że to jest najtańsze lekarstwo, bo bezpłatne. Podejście z humorem do spraw trudnych (często takie są tylko z pozoru) , niewygodnych ale jednocześnie nieuniknionych wypuszcza powietrze z nadętego balona. Atmosfera nie jest wtedy taka gęsta, ludzie stają się otwarci a to powoduje, że są bardziej kreatywni, zmotywowani, pełni energii.
Ja głęboko w to wierzę. Pomimo tego, że często zdarzało mi się słyszeć, że czas spoważnieć, albo w tym czy w danym miejscu nie wypada już się śmiać i żartować, jakoś nie potrafię przestać. W zasadzie to nawet nie chcę tego zmieniać, nawet jeśli grono ludzi nie jest w stanie tego zrozumieć. Jestem zdania, że dzięki takiemu podejściu do życia, budujemy lepsze relacje z ludźmi, a w moim życiu prywatnym i zawodowym to jest bardzo ważne. Mówi się nawet, że śmieszki mniej chorują 🙂
Czy w takim razie nie warto zacząć? No pewnie, że tak. A czy w sferze zawodowej to jest również możliwe? No oczywiście! Trzeba tylko chcieć i na to pozwolić. Sobie i innym. Nasi szefowie, to też ludzie i też uwielbiają się śmiać. Mam na to wiele przykładów.

Do dzisiaj pamiętam słynny zakład jednego pracownika z szefem całego departamentu w jednym z moich byłych miejsc pracy. Najśmieszniejsze jest to, że nie pamiętam szczegółów zakładu, ale pamiętam doskonale sam finał. Szef przegrał zakład i przez tydzień co rano przynosił poranną kawę pracownikowi na eleganckiej tacy, udając kelnera. Kilka lat później sama się zakładałam z moimi zespołami o różne rzeczy. Innym razem jeden z moich szefów napisał zabawny wiersz o naszym zespole. A jeszcze innym na openspace stanął wielki, piękny jednorożec.
Czyż to nie są dowody na to, że można? Można się wyluzować, można spuścić powietrze, można pielęgnować w sobie dziecinną radość nawet, gdy jest się na wysokim stanowisku. Nawet, gdy pracuje się w poważnej firmie.
Mam to szczęście, że moi przełożeni rozumieją, że pracując pod presją czasu i w ciągłej zmianie potrzebujemy najlepszego lekarstwa na stres – dużej dawki śmiechu. Dzięki temu nawet nasze najtrudniejsze spotkania potrafią owocować zarówno kreatywnymi pomysłami i jednocześnie oczami pełnymi łez i głośnymi śmiechami (czasem nawet rykami). To buduje atmosferę, dzięki której chce nam się wracać do pracy pomimo napotykanych wielu trudności. To buduje w nas lojalność i motywacje.
Dlatego starajmy się spojrzeć na nasze problemy z dystansem. Obśmiejmy się po pachy. Niech bolą nas brzuchy, niech łzy się leją. Dzięki temu będziemy szczęśliwsi. Wszyscy.
Pozdrawiam
Justyna